Sandaczowy Zawrót Głowy

 


Sandacz to według mnie najtrudniesza ryba spinningowa. I bardzo niewdzięczna do łowienia: chimeryczna, ostrożna i nieufna. Wybredna, żerująca o "nieludzkich" porach. By odnosić sukcesy w połowie tego drapieżnika potrzebna jest przede wszystkim determinacja i cierpliwość.

Sandacz jak Kot

Wiele wypraw sandaczowych może skończyć się powrotem o kiju, a kiedy już macie branie upragnionego, długo wyczekiwanego sandacza - ten często spada zaraz po zacięciu. Ba, potrafi wypiąć się pod samymi nogami, tuż przed podebraniem, kiedy wydaje wam się, że jest już wasz i nic złego nie może się stać (czego kilkakrotnie i boleśnie doświadczyłem w tym roku). Często te ryby określa się "pieskami". Mnie kojarzą się jednoznacznie z kotami: mają kocie zęby, skradają się do ofiary bezszelestnie jak kot (lub jak lis do kurnika), i podobnie jak koty widzą w ciemnościach - uwielbiają noc. Można powiedzieć też, że jak koty, sandacze chodzą własnymi ścieżkami. Jako ciekawostkę dodam, że to nie boleń czy pstrąg są najszybszymi drapieżnikami naszych wód. Najszybsze są właśnie sandacze. Tę szybkość, wykorzystują goniąc drobnice nieraz na długich dystansach, w przeciwieństwie do zacnego szczupaka, który jest znacznie bardziej leniwy - wyczekuje w danym miejscu na przeływające ofiary i atakuje wykonując krótki dynamiczny skok.

Trudne początki

Cztery lata temu postanowiłem zacząć naukę łowienia rzecznego sandacza (Wisła), i nie wiedziałem jeszcze wtedy, że ten gatunek przyprawi mnie o istny zawrót głowy. Z dwóch powód. Po pierwsze- zwariowałem na punkcie tych ryb, po drugie- nie spodziewałem się, że o sukcesy będzie tak trudno i że sandacze będą wymagały tak wiele cierpliwości z mojej strony. Bez cierpliwości, wytrwałości nie da się skutecznie i systematycznie tych ryb łowić. Podobnie jak bez wiedzy i doświadczenia. Trzeba poznać zwyczaje i upodobania sandaczy, to jakie mają miejsca i pory żerowania w danych miesiącach  roku. Te miejsca i pory z kolei mogą się różnić w zależności od pogody, temperatury i przede wszystkim - od poziomu wody w rzece. Brzmi skomplikowanie? Dla tych którzy specjalizują się w łowieniu sandaczy jest to coś normalnego, instynktownego, coś co z czasem wchodzi w krew. Ja za specjalistę się nie uważam, niemniej sporo się nauczyłem i była to istna szkoła życia. 

Co mnie fascynuje w tych rybach? Przede wszystkim lubię wyzwania, a sandacz zawiesza łowcy poprzeczkę wysoko. Pociąga mnie ich tajemniczość, majestatyczna sylwetka i zwyczaje. I ich inteligencja - jest to moim zdaniem najsprytniejszy i najostrożniejszy gatunek, ze wszystkich spinningowych ryb w naszych wodach. Nawet wygłodniały sandacz na "pełnym gazie" nie uderzy w każdą przynętę. Zawróci jeśli coś wyda mu się podejrzane - kolor, kształt przynęty, jej praca. Uwielbiam też całą tę otoczkę i klimat, która towarzyszy sandaczowym łowom - noc i te wszystkie wieczorno-nocne podchody.

Przez pierwsza dwa sezony (2017/2018) wyniki miałem słabe, żeby nie powiedzieć marne. Mnóstwo zarwanych wieczorów i nocy, które dały zaledwie kilkanaście małych sandaczy, i tylko jednego przyzwoitego - liczył 55cm:

(fot. WD)
Mój wędkarski honor ratowały przyłowy nocnych boleni, kleni i sumów, które wyciągałem od czasu do czasu. Duży sandacz o jakim marzyłem, nie zameldował się.

Pierwszy sukces

Trzeci sezon (2019), był sezonem trudnym. Susze, upały i niewiarygodne niżówki totalnie nie sprzyjały połowom sandaczy - zarówno latem jak i jesienią. Nawet największe sandaczowe fachury których znam, mieli bardzo mierne wyniki. Sandacze przez niemal całą dobę były nieaktywne, stacjonowały w głębokich dołach i rynnach, szukając choć odrobiny ochłody, i ani myślały o żerowaniu. A jeśli już wyruszały na łowy, to żerowanie trwało bardzo krótko i działo sie późno w nocy. Nie oszukujmy się, nie każdy może, czy też ma cierpliwość, siedzieć nad rzeką do 2-giej czy 3-ciej w nocy. Mnie osobiście trafiały się sporadycznie tylko małe sandacze. Niemniej pod koniec roku, niejako rzutem na taśmę, kiedy już zaczynałem tracić wiarę w sukces, udało mi się złowić mojego pierwszego, godnego uwagi, listopadowego sandacza. Miał 75cm i sprawił mi ogromną frajdę:

Dobry Sezon

W obecnym sezonie zacząłem wreszcie łapać o co w tym wszystkim "biega". Zrozumiałem, co robiłem źle i co trzeba poprawić, pojąłem gdzie i kiedy szukać sandaczy. Zrozumialem jakie metody są skuteczne, i jak dobrać odpowiedni sprzęt. W samym tylko 2020 roku złowiłem więcej sandaczy, niż przez trzy poprzednie lata. Popełniłem też sporo błędów, które sporo mnie nauczyły i które wyeliminuje w przyszłym roku. 

Ale do rzeczy: czerwiec i lipiec nie napawały optymizmem, miałem już na koncie sporo sandaczy ale lichych (30-50cm). W Sierpniu straciłem sandacza który byłby moją nową "życiówką", ale wypiął się pod samymi nogami. Na pocieszenie w tym samym miesiącu zameldowały się sandacze 60 i 55cm:

(fot. WD)
(fot. WD)

Październik przyniósł kolejne dwa sandacze, tym razem 71 i 68cm:

(fot. WD)
(fot. TM)

W pierwszej połowie Listopada wypiął mi się sandacz około 85cm, który ukazał się w całej okazałości i którego już miałem praktycznie w podbieraku. Nie będę przytaczał, jakie przekleństwa cisnęły mi się wtedy na usta...
Na osłodę, na sam koniec Listopada, przy zamarzającej plecionce i przelotkach, zameldował się Sandacz 72cm:

(fot. WD)

Czy to był ostatni sandacz w tym sezonie? Być może. Mimo, że zawsze walczę w Grudniu, to w tym ostatnim miesiącu roku nie złowiłem sandacza.

Sandaczowi wyjadacze do których mi jeszcze daleko, a którzy mają na koncie wiele pięknych okazów (90+), są wędkarzami, którzy do sandaczowej wiedzy dochodzili latami. Są to jednocześnie wędkarze, którzy poświęcają pasji każdą wolną chwilę (bywają nad wodą niemal codziennie, zarywają noce). Inni jak ja, nie mogą sobie na taką częstotliwość pozwolić (obowiąki rodzinne, praca). Jednak i przed takimi jest szansa na "grubego" sandacza, w okolicy metra długości. Wierzę, że i mnie przydarzy się pewnego dnia /pewnej nocy taki KABAN.

Sandacz - Catch & Release 

Być może kiedyś opiszę metody, przynęty, obserwacje, które pomagają mi łowić sandacze, ale to przy innej okazji. W tym wpisie chciałbym zaapelować o wypuszczanie tych wspaniałych, pięknych ryb. Nie żyjemy w czasach PRL, gdzie półki sklepowe świeciły pustkami. Mięso możemy kupić w sklepach. Sandacze łowimy dla pasji, a nie będzie ich w naszych rzekach, jeśli sami o to nie zadbamy. Dwukrotnie w tym roku byłem świadkiem "zberetowania" dwóch pięknych sandaczy, i to nie przez żuli, ale przez relatywnie młodych ludzi, którzy wyglądali na nowoczesnych wędkarzy. Smuci mnie taki widok. Wierzcie, że nie ma w wędkarstwie nic piękniejszego, niż widok majestatycznie odpływającego sandacza, któremu zwróciliśmy wolność.

(fot. WD)




Komentarze

  1. Świetny artykuł, czekam na następny !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne sandacze. Tak dalej trzymaj i walcz o pobicie swojego rekordu. !

    OdpowiedzUsuń
  3. Łowię tylko na żywca, na mojej wodzie przypływają nocą 2-3 na żer latem, zimą o innych porach.

    OdpowiedzUsuń
  4. podziwiam :) piękne wyniki

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedys baaaardzo dawno temu jak jeszcze lowilem z gruntu to w lecie brania tez byly niezle od 1:30- 2:30 max. Później do rana cisza.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz