Rzeka Wilga - zmarnowany potencjał

 



Wybitnym pstrągarzem nie jestem, ale coś tam o pstrągach wiem. 

Do wielkich miłośników pstrąga też nie należę (znacznie częściej śnią mi się sandaczowe paski niż pstrągowe kropki), niemniej cenię tę rybę za jej urok i waleczność. 

Nie mogę się też mianować ekspertem od pstrągowych rzeczek naszego Okręgu, ale na większości z nich łowiłem, z większymi lub mniejszymi sukcesami. 

W tym roku postanowiłem odkryć kolejną z nich, na której nie miałem okazji jeszcze wędkować - Wilgę. 

Odwiedziłem tę rzekę dwukrotnie - w marcu i kwietniu bieżącego roku. 

Refleksami (niestety smutnymi), dzielę się poniżej.


  Okręg Kraków, przynajmniej na papierze, może pochwalić się bogatym wykazem wód pstrągowych. Nie licząc większych rzek - jak Raba, Szreniawa, Stradomka czy Skawinka, jest tu sporo małych pstrągowych rzeczek i rzeczułek. 

Nie będę ich wymieniał z nazwy - kto ciekawy z łatwością znajdzie je w wykazie Wód Okręgu. 

Wspomnę jedynie, że niegdyś z rzek tych pochodziły rekordy Polski pstrąga potokowego, a dziś są jedynie cieniem dawnej świetności. 

Postanowiłem odwiedzić jedną z nich - Wilgę, jako że jest to jedna z ostatnich pstrągowych rzeczek Okręgu, której jeszcze nie poznałem.

Uważam że jeden wypad nad rzekę to za mało, by pokusić się o jakiekolwiek oceny. Dlatego zaplanowałem dwa wypady w dwa osobne dni, z których każdy trwał około 4 godziny. Wybrałem dwa różne odcinki (rzecz jasna znacznie powyżej Krakowa), jeden oddalony od drugiego o kilka kilometrów. 

Pstrągi Wilgi - Podejście nr 1


  Sobotni poranek - piękna pogoda. Marcowe słońce grzeje przyjemnie, wieje lekki chłodny wiatr. W tym miejscu Wilga płynie przez wioskę, jadę pomiędzy domami wąskimi, krętymi uliczkami. Jest problem z zaparkowaniem - miejsce tuż przy rzece które wydawało się obiecujące na Google Maps, okazało się błotnistym kartofliskiem. Wjeżdżam więc na czyjąś posesję.

Widzę gospodarza krzątającego się na ogrodzie, podchodzę i informuję że przyjechałem wędkować na Wildze, następnie grzecznie pytam czy nie będzie kłopotem, jeśli zostawię auto na jego ogrodzie. 

Pan na oko przed 60-tką, zgadza się, nawiązuje się rozmowa. Rozmawiamy przez kwadrans, a jegomość okazuje się także wędkarzem, tyle że gruntowym. Wie więc o rybach to i tamto. Wilga płynie dosłownie 10 metrów od jego domu. 

-Pan chce tu łowić ryby? - pyta

-tak, podobno są tu pstrągi i klenie - odpowiadam z przekonaniem

-Jedyne ryby jakie tu widuje to strzeble - informuje gospodarz

W dalszej części rozmowy wspomina, że nie widuje tu wędkarzy, za to często widuje ścieki spływające z wyższego biegu rzeki.

Pan zrobił wrażenie szczerego i otwartego, nic nie wskazywało by celowo chciał wprowadzić mnie w błąd.

Jego słowa potwierdzają się: 4 godziny łowienia przynoszą jedynie klenia, którego zdjęcia nie zaprezentuje, ponieważ był niewiele większy niż palec. Poza tym żadnego kontaktu z jakąkolwiek inną rybą. Nawet wzrokowego. 

Podczas tego wędkarskiego rekonesansu spotykam wreszcie mitycznego dziada-robaczkarza znad pstrągowej rzeczki. Wiele o nich słyszałem, niemniej jeszcze nie miałem okazji spotkać przedstawiciela tej subkultury. 

Dziad jest uzbrojony w teleskopowe wędzisko i odziany w kurtkę i czapkę moro, przez co zlewa się z otaczającą naturą. Kamuflaż działa, bo zauważam go dopiero, kiedy daje przede mną drapaka. 

Wpadam nie niego ponownie jakieś 200 metrów wyżej, tym razem nie ucieka. Widząc staruszka koło osiemdziesiątki nie próbuje go przeganiać znad rzeki ani prawić morałów. Podchodzę i zagaduje. Wymieniamy parę uwag na temat ryb i pogody, mówi mi o kilku miejscach na rzece nieopodal, gdzie warto spróbować szczęścia.

Widać że to miejscowy i zna tutaj każdą dziurę. 


Pstrągi Wilgi - Podejście nr. 2

  Tydzień później próbuję ponownie na innym odcinku. "Cóż, teraz może być już tylko lepiej" - myślę sobie. 

Wilga też płynie tu przez jakąś wioskę, ale domy nie stoją tak blisko rzeki jak wcześniej. Przy samej rzeczce jest dziko i intymnie. 

Auto zostawiam 200 metrów od rzeki, obok jakiegoś domostwa. Schodząc polną drogą biegnącą stromo w dół, spotykam spacerowicza - młodego mężczyznę. 

Witamy się, widząc wędeczkę w mojej dłoni i mój ubiór mężczyzna rozpoznaje we mnie wędkarza. 

-"Nieraz sam tu łowię. Panie tu wszyscy łowią, co drugi ma w domu wędkę!"  - tłumaczy rozentuzjazmowany nieznajomy, żywo przy tym gestykulując.

Nie zapytałem czy co drugi tu ma także opłaconą kartę wędkarską i wypuszcza pstrągi, byłoby to bowiem pytanie retoryczne. 

-"niech Pan spróbuje tam powyżej, tam jest fajne rozlewisko" (kontynuuje wywód mój rozmówca), "a tam niżej są kamienie, w nurcie może stać pstrąg" - wyjaśnia.

Polna dróżka doprowadza nas wreszcie do rzeki.

-"tylko nie radzę próbować tu, tędy sąsiadka spuszcza szambo" - wskazuje palcem i dopiero teraz zauważam, że wzdłuż drogi ciągnie się jakiś wybetonowany niby strumyk, który wpada wprost do Wilgi, tuż przy kapliczce. Widać w nim co kawałek płaty brudnej piany:






Żegnamy się a ja dziękuję mojemu rozmówcy za cenne wskazówki. 

I rzeczywiście decyduję się iść za jego radą, omijając miejscówkę do której wpada strumyk-ściek, mimo że wydaje się bardzo obiecująca. 

Wyruszam na wędrówkę w górę rzeki.

Martwa woda

  Nie będę się rozpisywał jaki kawał rzeki zrobiłem, ile wykonałem rzutów, w ilu to obiecujących "grubych" miejscówkach spinningowałem.

 Nie będę zanudzał czytelnika opisem przynęt i sposobów w jaki je prowadziłem. A także opisem tych wszystkich obiecujących dołków, rynien, bystrzy nad którymi się pastwiłem. 

Napiszę jedynie że przez 4 bite godziny nie miałem nawet jednego kontaktu z ŻADNĄ RYBĄ. Ba, w przejrzystej wodzie stojąc nieraz znacznie powyżej, nie zauważyłem nawet jednej małej rybki, choćby strzebli. 

Może pogoda była nie ta? Było słonecznie a pstrąg wszakże lubi jak jest pochmurno? 
Ale zaraz, przy takiej samej pogodzie i porze roku, w innych rzeczkach  łowiłem po kilka pstrągów, w najgorszym razie - miałem przynajmniej kontakty z nimi lub widziałem wyjścia do przynęt. Coś się działo. 

A może zachowywałem się zbyt głośno lub podchodziłem do miejscówek nieostrożnie, płosząc ryby? 
Hmm, to też nie: zakradałem się przecież bezszelestnie jak pantera, pochylony do samej ziemi, ryzykując nawrót rwy kulszowej, która regularnie mi doskwiera. 

Coś ewidentnie jest na rzeczy - przychodzą na myśl relacje kolegów, którzy nad Wilgą bywali regularnie i jeszcze parę lat temu łowili tu pstrągi, teraz nie mają kontaktu nawet z kleniem.

Zaraz potem myślę o zeszłorocznym zatruciu Wilgi, o którym dość głośno było w mediach społecznościowych. Przypominam sobie też zgłoszenia wędkarzy - społeczników, którzy w ostatnim czasie alarmowali o zaobserwowaniu szkodliwych substancji w rzeczce (notabene także w wielu innych rzekach i rzeczkach naszego Okręgu).

Okiem wędkarza 

A teraz plusy. Okazało się, że Wilga jest piękna nie tylko z nazwy. 

 Mając już porównanie z innymi, podobnej wielkości rzeczkami Okręgu Kraków, uważam Wilgę za najładniejszą.

Jest przeurocza i zrobiła na mnie niesamowite wrażenie! Ma dno czyste, przeważnie piaszczyste, woda jest przejrzysta a jej barwa wpada w szmaragdową zieleń. 

Tam gdzie biegnie dziko, wije się w liczne zakręty sypiąc małe piaszczyste łaszki, i wymywając głębsze rynny. Gdzieniegdzie dno jest kamieniste, choć nie są to "czyste" kamienie; ich powierzchnie porastają ciemne glony, zapewne za sprawą zanieczyszczeń.





Uważam też, że Wilga ma najlepsze warunki do rozwoju naprawdę dużych pstrągów:

Mimo że rzeczka jest niewielka, to w żadnej innej rzeczce podobnej wielkości nie spotkałem aż tylu stanowisk, w których schronienie mógłby znaleźć prawdziwy pstrągowy kaban. Na odcinkach gdzie wędkowałem, jest masa głębokich dołków (ponad 1.5m nie jest przesadą), głębokich rynien, powalonych pni, podmytych korzeni, które są świetnymi ostojami pstrąga.


  • Woda jest chłodna i wydaje się doskonale natleniona, pełno tu naturalnych bystrzy, przelewów, które zaraz przechodzą w głębokie i spokojniejsze miejsca. Brzegi rzeki porasta bujna roślinność, która daje potrzebny cień i schładza wodę w ciepłych porach roku




Rzeczka jest dość trudna "technicznie" i na pewno nie dla początkującego wędkarza. Trzeba wykazać się często nie lada sprytem i celnością rzutów, by obłowić dobre miejsca, nie urywając wabika i nie zahaczając przy tym wędką o gałęzie drzew. 

Nie da się też iść brzegiem rzeki łowiąc, przez dłuższy odcinek. 

By dojść do kolejnej miejscówki, trzeba wydrapać się z powrotem na wysoki brzeg i szukać kolejnego zejścia, nieraz przedzierając się przez krzaki. Sporo dobrych miejscówek jest wręcz niedostępna dla wędkarza.

Zmarnowany potencjał


  W mojej ocenie Wilga jest rzeką piękną i z wielkim potencjałem, która mogłaby być perłą w koronie Okręgu Kraków. Rzeką, nad którą mogliby przyjeżdżać głodni wrażeń, marzący o wielkim pstrągu wędkarze z innych okręgów.

Niestety tak nie jest. Obecnie rzeka jest zdegradowana i  regularnie zanieczyszczana. Duża rzeka jest w stanie się samo-oczyścić, jednak każdy ściek spuszczony do rzeczki jak Wilga, sieje nieodwracalne spustoszenie w jej ekosystemie. 

Przysłowiowe "3 grosze" dokładają tubylcy-mięsiarze i oczywiście jak zawsze - brak kontroli. 

Chętnie powrócę kiedyś nad górną Wilgę, jednak już nie z wędką, a z aparatem.

Komentarze