Jesienne sandacze z Wisły

 


Łowienie sandaczy w krakowskiej Wiśle jest nie lada wyzwaniem, a tutejszy sandacz bywa bardzo kapryśny. Nawet teraz, w październiku, żeruje rzadko, krótko i o nieprzewidywalnych porach. Jako że jesień jest moją ulubioną porą roku, a sandacz ulubioną rybą, kontynuuje wieczorno nocne wypady. Czas biegnie szybko, jesień minie. Trzeba wyciągnąć z niej ile się da, nawet kosztem niewyspania i zarwanych nocy. Wyśpię się w styczniu i lutym.


Skandaliczne przepisy

Ideą która mi przyświecała, zakładając niniejszego bloga, było nie angażowanie się w tzw. "politykę". Blog miał być tylko i wyłącznie o rybach, tworzony przez wędkarza dla wędkarzy, na temat pięknej pasji o nazwie wędkarstwo. 

Czasem jednak trudno przejść obok pewnych spraw obojętnie, a mam tutaj na myśli skrócenie okresu ochronnego sandacza przez Okręg PZW Kraków. Nowe zapisy mówią, że od 2021 roku można go łowić do końca lutego. 

Nietrudno domyśleć się, co było dalej. W styczniu i lutym tego roku spowodowało to masowe łowienie tych ryb na zimowiskach, gdzie ryby odpoczywały i przygotowywały się do tarła. Spowodowało to także najazd tutejszej Wisły przez wędkarzy z innych Okręgów. Nie muszę dodawać, że nie wszyscy z nich byli no killowcami, wypuszczającymi złowione ryby...

Rozumiem, że według lokalnego Związku, w naszej Wiśle sandacz jest potęgą, a jego pogłowie tak liczne, że można wprowadzać takowe zapisy? Otóż drodzy Panowie ze Związku - nie. Z roku na rok wędkarze obserwują znaczący spadek pogłowia tej ryby. Pytanie więc co stoi za takimi, a nie innymi kuriozalnymi decyzjami? 

Do tej pory Związek ignorował uwagi co bardziej oświeconych wędkarzy, którzy postulowali objęcie tego gatunku całkowitą ochroną, co za tym idzie - wprowadzenia całkowitego zakazu zabierania tych ryb z Wisły. Takiego pójścia pod prąd władz Okręgu nikt się jednak nie spodziewał...

Powodów decyzji nie poznamy, ponieważ Związek tradycyjnie milczy jak zaklęty, ignorując wędkarzy, będąc sam dla siebie jedynym autorytetem i swoistym państwem w państwie.

Panowie z PZW, czy nie czujecie że sami podcinacie gałąź na której siedzicie? A gałąź ta robi się i coraz starsza, i coraz bardziej krucha i zbutwiała.

Czy Okręg Kraków zmieni swoją postawę, po licznych protestach wędkarzy, i w nowym roku wycofa się ze swojej decyzji? Niedługo się dowiemy. Nawet jeśli nie, ja sandaczy w styczniu i lutym łowić nie będę. 

A teraz już o rybach 

Trzy rodzaje sandaczowego brania

Rozróżniam trzy rodzaje brań rzecznych sandaczy na wobler (używam woblerów, choć znam wędkarzy którzy w rzece z powodzeniem łowią na gumy). 

Pierwszy to typowy, mocny strzał aktywnie żerującej, wkurzonej ryby. Przynęta prowadzona jest wtedy pod samą powierzchnią lub w toni. 

Drugi to tępe zatrzymanie, do złudzenia przypominające zaczep. Na ogół wędkarz tego nie zacina, by po chwili z zaskoczeniem stwierdzić że "zaczep żyje". Zwykle kończy się to stratą ryby przez ogłupiałego wędkarza. Tego rodzaju branie nie jest braniem aktywnie żerującej ryby. Wobler przepływa nad kamieniami, na których nieruchomo przesiaduje sandacz, który instynktownie zasysa przepływający mu przed samym nosem kąsek.

Trzeci rodzaj brania jest bardzo dziwny, i w moim przypadku - najczęstszy. Odnosi się wrażenie, jakby jednostajnie ściągany wobler stuknął raz lub dwukrotnie o kamień. Stuk-stuk, moment luzu na plecionce, a sekundę potem na wędce czuć szarpnięcie i ciężar ryby. Takie branie następuje, kiedy prowadzimy wobler tuż nad dnem, i wynika ze sposobu w jaki sandacz atakuje tak nisko płynącą ofiarę. Dodatkowo chwytając ją, nie robi zwrotu do tyłu lub w bok, ale w pierwszej fazie płynie z nią w naszą stronę, stąd moment luzu na plecionce. Jest to również branie aktywnie żerującego sandacza. 

Takie właśnie branie miałem ostatniego dnia września, dość późno bo tuż przed 23:00. Sprawcą okazał się 68cm sandacz:

fot. KN

Tej nocy nie wydarzyło się już nic więcej. Podczas kolejnej wyprawy, na początku października, trafiłem na sandaczową dzieciarnię. Wyciągnąłem kilka niedużych sandaczy, oto największy z nich:

fot. KN

Fenomenem był sandacz 12cm, który zapiął się na 9cm wobler. Dlaczego taki fafik atakuje tak duże przynęty? Tu możemy gdybać, nie wydaje mi się że wierzy, że jest w stanie połknąć ofiarę swojej wielkości. Wydaje mi się iż liczy, że uda mu się odgryźć kawałek rybki. A może uczy się polować, imponują mu starsi koledzy z którymi udał się na nocną eskapadę, i próbuje robić to co oni? Nigdy do końca nie dowiemy się, co dzieje się w podwodnym świecie.

Kolejne 4 wyprawy mogę określić jako totalną porażkę. Mimo sporej ilości poświęconego czasu, zmiany miejscówek, przynęt i sposobów, nie nastąpiło ani jedno sandaczowe branie. Podczas jednej z nich w rolę sandacza wcielił się około 42cm kleń, który z wielkim impetem uderzył w wobler prowadzony wzdłuż brzegu tak, że omal nie wyrwało mi kija z ręki. Myśląc, że to duży sandacz, zapierdzieliłem mu kontrę niczym dżeki-czan. Kleń fiknął 3 koziołki nad wodą i to chyba ostudziło jego zapał, bo po tym zajściu poddał się bez walki, i dał się grzecznie przyprowadzić do brzegu przez kolejne 20 metrów, i podebrać.

16 października wreszcie nastąpił przełom. Noc była ciepła, bezwietrzna i księżycowa. Przez dwie pierwsze godziny nie działo się zupełnie nic. Wreszcie mocne uderzenie, i na brzegu ląduje 70cm, okrągły jak piłka nocny drapieżca:

fot. KN

Zimne wiślane noce

Jak doskonale wiecie, nie wszystkie jesienne noce bywają ciepłe. W tym roku zdarzały się już noce gdzie temperatury spadały do 3-4 stopni, do tego wiał zimny wiatr wzmagający efekt chłodu. Ciepła kurtka z wind stoperem, komin, czapka i rękawiczki bez palców będą elementem obowiązkowym. Najgorzej jest jednak ze stopami. Chłód bijący od zmarzniętego podłoża potrafi dać się we znaki i skutecznie zniechęcić do łowienia. W tym roku znalazłem wreszcie rozwiązanie, które z czystym sumienie mogę polecić innym. Są to piankowe kalosze z wkładką termiczną. Sprawdziły się nawet podczas stania w lodowato zimnej wodzie, skutecznie chroniąc nogi przed chłodem:



Zakupiłem także do testów kilka nowych woblerów. Mój szczególny zachwyt wzbudził hand made Janusza Ryczkowskiego, istne dzieło sztuki! Poza wyglądem, który robi wrażenie, ma bardzo ładną pracę. Nic jeszcze na niego nie złapałem, ponieważ...żal mi na niego łowić. Po prostu boję się  go stracić na moich łowiskach nieraz obfitujących w zaczepy. Dodam, że zdjęcie nie odzwierciedla jak ładnie i starannie wykonany i ozdobiony jest to wobler:



fot. KN




Komentarze

  1. Gratuluje takich połowów na mega wymagającej wodzie .
    Wiem ile trzeba wysiłku zeby zlowic u nas sandacza.

    Przepiękny wobler J. Ryczkowski, sam chciałbym taki mieć.
    Tez bałbym się nim rzucic , no ale w końcu będziesz musiał spróbować.

    Co do Pzw nie chce mi się już wypowiadać na temat działania tej ekipy bo szkoda poprostu na to nerwów i czasu.


    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz