W ostatni słoneczny weekend zaliczyłem wyprawę na białoryb pełną niespodzianek, co opisuję poniżej. Było w niej chyba wszystko co tylko może się przydarzyć wędkarzowi - rozczarowanie, niespodzianka i radość spowodowana nowym rekordem.
Przynęty Fishchaser
Zanim przejdę do meritum, chciałem zaprezentować przynęty które nabyłem kilka dni temu. Twórcą jest lokalny kolega - Paweł. Zakup odbierałem osobiście, dzięki czemu miałem okazję porozmawiać z mistrzem w jego pracowni i zobaczyć prototypy nowych przynęt.
Wabiki które tworzy Paweł są niezwykle estetyczne i perfekcyjnie odwzorowują prawdziwe wodne stworzenia, którymi żywi się białoryb i nie tylko. O ich skuteczności miałem okazję przekonać się już wielokrotnie.
Po powrocie do domu rozłożyłem je na stole by nacieszyć oko. Jednocześnie czułem się nieco nieswojo, ponieważ robactwo wygląda jak żywe i miałem wrażenie że lada moment rozlezie mi się po całym domu.
fot. KN
Dodatkowo dostałem od Pawła do testów nowy model przynęt. Wygląda obiecująco i jest wykonany z bardzo plastycznego materiały. Powinien dobrze sprawdzić się na rzecznych kleniach czy jeziorowych okoniach:
fot. KN
Porażka, niespodziewany przyłów i nowy rekord
W niedzielne popołudnie wybrałem się połowić spinningowy białoryb, na jedno ze znajomych jezior w Okręgu Kraków. Pogoda idealna - bezwietrznie, słonecznie. Wszędzie zieleń - wiosna pełną parą.
Pierwsze dwa miejsca między trzcinami nie dały żadnego brania. W trzecim miejscu widzę stadko wzdręg. Wchodzę cicho do wody, między trzciny. Jeszcze nie rzucam, zapalam papierosa i obserwuję. Widzę sporo drobnych wzdręg, od czasu do czasu między nimi pojawia się większa. Nagle miękną mi nogi - w krystalicznie czystej wodzie, zza trzcin majestatycznie wyłania się wzdręga - gigant. Jeszcze takiej nie widziałem. Opanowuje emocje, rzucam w jej stronę, nieco powyżej. Rzut jest udany. Przeprowadzam wabik obok jej nosa. Żeby tylko go zauważyła...udało się, płynie za nim! Przestaję zwijać linkę, mikro wabik powoli opada, a olbrzym daje nura w dół za przynętą niczym bombowiec.
Tracę z oczu zarówno rybę jak i przynętę. Odliczam: raz, dwa, trzy i przekręcam korbką kołowrotka. Czuje opór, zacinam, siedzi! Filigranowy kijek gnie się w pałąk, wzdręga chodzi to w lewo, to w prawo. Jest już tuż tuż. Oby tego nie spiepszyć, wiem że mam na wędce rekord, którego długo nie pobije, a może nawet już nigdy nie będę miał takiej wzdręgi na wędce.
W ostatniej fazie, kiedy mam ją już bardzo blisko, zdesperowana ryba próbuje dać drapaka w bok - w trzciny. Zatrzymuje ją siłowo, wiem że to ostatnia faza holu, jeśli ostudzę jej zapęd będzie moja! Kijek idealnie amortyzuje zrywy ryby. Nagle czuję...luz, a mikro jig wylatuje z wody niczym wystrzelony z procy. Ryba wyhacza się. Stoję jak kołek w wodzie, wypowiadam słowo na K. Nie wiem czy mam śmiać się, czy płakać.
Wracam do łowienia, szybko wyciągam jeszcze kilka wzdręg, dość standardowych rozmiarów.
oraz okonia:
To jednak nie poprawia mojego kiepskiego humoru spowodowanego utratą wspaniałej wzdręgi. Nastrój poprawia się natychmiast, gdy wyciągam z wody niespodziewany, spinningowy przyłów - rybkę mieniącą się kolorami tęczy. Uwielbiam takie przyłowy. Wygląda na to, że złowiłem pierwszą w swoim życiu...różankę!
Naprawdę nie wiem jak ona zapięła się na ten haczyk.
Czas mija mi bardzo szybko, słońce zniża się ku zachodowi. Idę w ostatnie już tego dnia miejsce, gdzie woda jest głęboka już zaraz przy brzegu i jest zdecydowanie mniej trzcin.
Rzucam wzdłuż brzegu, nieco na skos, i pozwalam przynęcie opaść na dno. Poderwanie i znów opad. Nagle czuje opór, czyżby zaczep? Raczej nie, zaczep nie wykonuje szarpnięć szczytówką. Zacinam, i czuję coś ciężkiego na końcu zestawu. Coś co wykonuje odjazdy i muruje do dna.
Zabawa trwa dość długo, nie wiem ile, byłem tak skupiony na holu że straciłem poczucie czasu. Obstawiam sporego lina. Nagle widzę szeroki miedziany bok, czyżby karp? Jeszcze chwila i zagadka zostanie rozwiązana.
Już wszystko jasne, kilka metrów ode mnie pokazuje się duży leszcz, prawdziwa łopata, która ledwo mieści się do niedużego podbieraka. Nie mierzę ryby, ale wiem że to największy leszcz, jakiego złowiłem dotąd na spinning. Robię mu trzy zdjęcia, a następnie trzymam chwilę w wodzie, by mógł nabrać sił i odpłynąć o własnych siłach.
Jednak to nie był taki zły dzień!
Komentarze
Prześlij komentarz