Dobrej passy ciąg dalszy

 

Dobra wiślana passa trwa. Nie zaliczyłem jeszcze w tym roku wyprawy nad Wisłę, gdzie nie złowiłbym choćby jednej ryby. Łowię co tylko dusza zapragnie - klenie, sandacze, bolenie. Trafił się nawet szczupak i sum. Jednym słowem wszystko, o czym wiślany spinningista może pomarzyć

Nie mam jednak złudzeń - idą upały i zapewne prędzej czy później przyjdzie mi zaliczyć pierwszą w tym roku wiślaną wyprawę o kiju. Póki jednak wiślany los rozdaje dobre karty - korzystam. Od ostatniego wpisu zaliczyłem trzy, krótsze i dłuższe, wyprawy nad Wisłę.


2 nocne klenie

Pierwsza z nich przyniosła dwa klenie. Żadne okazy, ale takie których wędkarz już się nie powstydzi. Obie ryby wzięły po zmierzchu:
fot. KN

Noc grubej ryby

Zwykle jeżdżę na ryby sam. Tak lubię najbardziej. Czasem jednak robię od tego wyjątek - wspólne męskie wyprawy też mają swój klimat. Tym razem jedziemy we trzech, towarzyszy mi Tommy, oraz Grzesiek za Skawiny, który jest równie zajawiony na ryby jak my, a przyłączył się do wyprawy by poznać uroki podkrakowskiej Wisły. 

Rozdzielmy się, ale informujemy na bieżąco o sytuacji.
Grzesiek jako pierwszy z  nas łowi rybę - przed zachodem słońca zacina średniej wielkości klenia.

Tuż po zachodzie słońca dzwoni Tommy - prezentuje fotkę grubego klenia, którego łowi na kamienistej plaży, na skraju nurtu i spokojnej wody:
fot. TM

 Chłopaki łowią na obiecujących miejscówkach, jak to się mówi "grubych spotach". Ja zszedłem najniżej, i od 2 godzin bez efektu obławiam dość monotonne odcinki rzeki. Kiedy zapada już totalny zmrok, i robi się zdecydowanie chłodniej, widzę atak sporego drapieżnika powyżej mnie. Raz uderza blisko brzegu na bardzo płytkiej wodzie. Chwilę potem poprawia w nurcie. Z mojego stanowiska nie mam jak podać mu przynęty. 

Po cichu schodzę więc w w górę rzeki, by zajść go od tyłu. Trzeba być ostrożnym, tu chrupnięcie kamieni pod podeszwą woderów może spłoszyć każdą rybę. Udaje się, po cichu wchodzę do wody, zajmuję dogodne miejsce. 

W drugim rzucie mam potężne uderzenie. Docinam. Ryba ucieka w wartki nurt. Czuje że to nie kleń: mimo że grube klenie naprawdę potrafią dać mocny opór wędkarzowi, to nie są tak silne jak ryba którą mam właśnie na kiju. 

Tym razem mam mocny sprzęt, mogę pozwolić sobie na dość siłowy hol. Ryba jest już dwa metry ode mnie, cofam się w stronę brzegu żeby wyciągnąć ją wyślizgiem na kamienie. Szarpie się na powierzchni wody. W mroku widzę jej kształt: ma około 70-80cm. Wciąż nie widzę jednak co to. 

W tym samym momencie wobler wystrzela z pyska ryby jak z procy i uderza mnie w brzuch. Drapieżnik odpływa. Nie jestem wkurzony samym wypięciem się ryby, to się zdarza, zwłaszcza przy dużych sztukach. 

Jestem jedynie poirytowany faktem, że nie zidentyfikowałem gatunku. Sandacz, sum, boleń? Będzie mnie to gryzło do końca wyprawy. 

Następnego dnia, kiedy już na spokojnie analizuje miejsce ataku, sposób brania i zachowanie ryby w holu, dochodzę do wniosku że miałem na kiju sporego bolenia.

 To jednak nie koniec wyprawy, trzeba łowić dalej. Schodzę jeszcze bardziej w górę rzeki. Stojąc w nurcie wykonuje rzut. Kiedy wobler jest już niecałe 3 metry ode mnie, czuję na wędce kolejny atomowy strzał. Już w chwilę potem wiem, że mam na kiju coś fajnego, ale że jest to mniejsza ryba niż ta która spięła się kwadrans wcześniej.

Na brzegu ląduje piękny kleń. Robię mu zdjęcie:

fot. KN

Moment później przychodzi Tommy, który usłyszał plusk holowanej ryby. "Ale kloc!" - krzyczy, widząc rybę ledwo mieszczącą się w małym podbieraku. Robi mi jeszcze jedno zdjęcie z kleniem:
fot. TM

Miarka pokazuje 50cm:

fot. KN

Jest to piątek, siedzimy więc do późna. Kiedy jednak zegarek pokazuje 1:30 w nocy - stwierdzamy zgodnie że nic więcej się już nie wydarzy i czas palić wrotki. 

Sobotni boleń

Przez całą sobotę z nieba lał się żar. Kiedy już wszystkie domowe obowiązki zostały wypełnione, zdecydowałem się na krótki tym razem, wieczorny wypad.

Dość szybko udało mi się złowić wiślaną rapę, która uderzyła w płytkim zastoisku w typowo boleniowy, 7cm wobler:

fot. WD

Na kolejne dni zapowiadają jeszcze większe upały, prawdopodobnie zrobię sobie kilkudniową przerwę od ryb. Czasem i tak trzeba :-)







Komentarze