Piątek 15 lipca. Dzień bardzo ciepły, ale nie gorący, dość wietrzny. Po nim następuje całkowicie bezwietrzny ale bardzo chłodny, jak na lipiec, wieczór. "Dobrze, że wziąłem ze sobą bluzę" - myślę, zakładając ją na podkoszulek. Wahałem się pakując ją do plecaka, nie spodziewałem się takiego chłodu.
Zacząłem na szarówce, w całkiem nowym obiecującym miejscu na Wiśle, które wytypowałem już jakiś czas temu, ale jakoś ciągle nie mogłem się zebrać żeby je wreszcie sprawdzić i odwiedzić.
Nikt tu praktycznie nie łowi. Większość wędkarzy idzie na łatwiznę i ciągnie na pigalaki, tzw. "burdele", gdzie dojazd nad samą wodę jest łatwy, i gdzie przyjemnie się stoi. Przejście kilkadziesiąt metrów przez zarośla jest dla nich abstrakcją.
Nieraz w nocy widziałem wędkarzy chodzących parami, bojących się spinningować samotnie w nocy. Wchodzą we dwóch na małe główki, zachowują się głośno, świecą latarkami. No nie, tak się nie łowi sandaczy...
Drapieżniki nie są zbyt aktywne. Widzę dwa - trzy ataki boleni gdzieś w dali na opasce i chlaptające się, nieduże klenie. o 21:30 robi się całkiem ciemno, i wszystko ucicha, woda staje się martwa.
Taki stan trwa do 23:00, kiedy czuje delikatny pstryk na kiju. Momentalnie zacinam i czuję słodki ciężar na wędce. Kij mam mocny, holuję zdecydowanie. Mimo ciemności wiem, że mam fajnego sandacza.
Ryba przy brzegu wyprawia jednak istne cuda, i długo nie daje się podebrać, co jest nieco irytujące. Wiem że sandacza trzeba podebrać jak najszybciej, lubi on bowiem w ostatniej chwili wytrząsnąć kotwiczki z pyska. W końcu udaje się. Odchodzę z rybą na bok i świecę latarką. Piękny sandacz!
Oczywiście wobler nie jest już w pysku ryby, a kotwiczki są zahaczone o siatkę podbieraka.
Wracam na swoje stanowisko i biorę wędkę, odpalam papierosa. Teraz widzę, że coś dzieje się na wodzie. Nie są to jednak głośne brawurowe ataki jakie robi boleń. Tu i ówdzie widzę na tafli wody zawirowania, czasem drobne rybki wyskakują w popłochu nad wodę. Tak zwykle żeruje sandacz - subtelnie.
Równo o północy mam kolejne branie, tym razem jeszcze delikatniejsze puknięcie. Kiedyś w ogóle bym tego nie ciął, myśląc że to nie branie. Dziś jednak już wiem, jak biorą sandacze. Momentalne zacięcie i czuję na wędce rybę.
Tym razem udaje się podebrać rybę szybko. Jest nieco mniejszy niż poprzedni:
Do tej pory nie miałem sukcesów sandaczowych w lipcu i zasadzając się w tym miesiącu na sandacze, łowiłem bolenie, klenie lub sumy. A jeśli już łowiłem lipcowe sandacze, to rzadko i były one niewielkie.
Dochodzi godzina 1:00 w nocy. Czuję, że jest szansa na jeszcze jednego sandacza i że "to ta noc". Po całym tygodniu nie mam już jednak siły, a oczy zamykają się same. Składam wędkę i pakuje manatki.
Wkrótce odwiedzę Wisłę ponownie.
Komentarze
Prześlij komentarz