Wędkarski Wrzesień

 


Myślę że dla większości wędkarzy spinningowych wrzesień jest miesiącem szczególnym. 

To przecież we wrześniu, wraz z pierwszymi chłodnymi nocami, rozpoczyna się prawdziwy sezon spinningowy, w którym każdy z nas liczy na grube brania, a który zwykle trwa do połowy grudnia. 

Dziś ostatni dzień września, pora więc na refleksje i podsumowanie.


Ten rok jest dla wszystkich lokalnych spinningistów z którymi rozmawiam, wyjątkowo słaby. Także dla mnie. Tym bardziej w ostatniej części roku każdy z nas liczy na jakiś pozytywny akcent, który  pozwoli zakończyć rok z podniesioną głową.

I rzeczywiście, ten wrzesień mimo że wyjątkowo ciepły, przyniósł już mnie i kilku znajomym kilka przyzwoitych ryb. 

Pierwsza brzana na spinning

W tym roku postawiłem sobie za cel honoru złowienie pierwszej brzany na spinning. Próbowałem ją złowić od bodajże dwóch czy trzech lat, niestety bez rezultatu. 

Przypuszczam, że dwukrotnie miałem na kiju przyzwoita brzanę - raz w zeszłym i raz w tym roku, niestety ryby spięły się (oba przypadki miały miejsce na Wiśle, na odcinkach gdzie wiem że te ryby występują w przyzwoitej ilości).

Nie zrażony niepowodzeniami, w tym miesiącu podjąłem rękawice ponownie. Tym razem udałem się na mniejszą od Wisły rzekę, w Okręgu Kraków. 

Co do zestawu: przygotowałem dość miękki kij o długości 2.60m i wyrzucie 4-17g, plecionkę do 5kg nawiniętą na kołowrotek w rozmiarze 2000. Do tego zestaw przynęt: niewielkie ale głębiej schodzące woblerki, cykadki i nieduże gumowe imitacje narybku na 3-4g główkach (ripperki, twisterki i jaskółki). 

Zdecydowanie najbardziej komfortowo obawiało się szybsze i głębsze odcinki woblerami.

Podczas trzech wypadów nad wymienioną rzekę, przyławiałem klenie, okonie a nawet sumki:




W końcu trafiły się też brzany. Co prawda nie tak wyobrażałem sobie pierwszą barwenę złowioną na spinning (spodziewałem się ryby przynajmniej 50cm), niemniej złowienie mojej pierwszej spinningowej brzany stało się faktem. Na woblery zapięły się dwa takie oto mikrusy:


fot. KN

Wiślany rekord

We wrześniu oczywiście bywałem też, a może przede wszystkim - nad Wisłą. Tego dnia był piątek, a ja zacząłem wędkowanie prosto po pracy - około godz. 16:30. Celem były rzeczne okonie, i pod tę rybkę dostosowałem cały mój zestaw oraz przynęty. 

I rzeczywiście okonie współpracowały. Co prawda z początku dość niemrawo, ale rozkręcały się coraz bardziej im bliżej było zmierzchu. Ich rozmiar pozostawiał jednak sporo do życzenia. 

W pewnym momencie, na płytkiej wodzie zobaczyłem sporą falę idącą za moim ripperkiem. Ryba jednak nie zdecydowała się na atak. Czyżby boleń? Wiem że to miejsce jest regularnie przez nie odwiedzane. 

Ponowiłem rzut, ale tym razem poprowadziłem wabik nieco inaczej. Siedzi! I czuję że mam na delikatnym kijku jakąś lepszą rybkę. Pod wodą majaczą czerwone płetwy i już wiem że to nie boleń. Czyżby kleń? Po chwili wszystko staje się jasne - w podbieraku ląduje ładny okoń.

 Nie jest to mój rekord okonia w ogóle - łowiłem już znacznie większe na stojących wodach. Jest to jednak mój największy okoń złowiony w Wiśle.


fot. KN

Robię pasiakowi dwie fotki i wypuszczam do wody. Rybka odpływa w dobrej kondycji. Może spotkamy się ponownie, kiedy będzie już grubą 40-stką i wtedy poprawię mój rekord?

Wysyłam zdjęcia koledze Tomkowi, który z zachwytem komentuje rybkę. Tommy nie wie jeszcze, że dwa dni później, także nad Wisłą, złowi jeszcze większego, nocnego okonia, który połakomi się na spora gumę, i będzie przyłowem podczas sandaczowania:

fot. TM

Wrześniowe sandacze


Nie byłbym sobą, gdybym we wrześniu nie próbował łowić sandaczy. Nie jest to co prawda jeszcze miesiąc typowo sandaczowy, jednak we wrześniu zaczynają one już być aktywne. A poprzednie wrześnie - sprzed roku i dwóch lat, dawały mi już całkiem ładne sztuki.

Pierwsze wypady nie zachwyciły: były to powroty o kiju lub tylko nieduże sandaczyki, jak ten:

fot. KN

Końcówka miesiąca okazała się jednak łaskawa. Zacząłem łowić jeszcze przed zmrokiem, długo bez efektu. Nie zmieniałem jednak miejsca, postanowiłem zostać do końca na jednym spocie. 

I opłaciło się - o 20:40 nastąpiło wreszcie upragnione branie. 

Typowe puknięcie w wobler, a sekundę - dwie potem, zdecydowane szarpnięcie, skwitowane zacięciem. Czuję na kiju słodki ciężar dużej ryby i wiem, że mam na wędce fajnego sandacza. Nowy kij 7-28g o mocnym blanku ale bardziej spolegliwym szczycie, fajne amortyzuje próby ucieczki ryby. 

Pod powierzchnią pokazuje się fajny sandacz, którego nie bez problemów, podbieram. 

Jest gruby. Przygotowuje statyw i sprzęt do zdjęcia, mierzę rybę, zaglądam do pyska - wobler głęboko w gardle, ale z kotwiczek mam usunięte groty, udaje się więc wyhaczyć rybę bez żadnego uszczerbku dla niej. 

Następnie krótka przerwa - trzymam rybę 4 min. pod wodą w podbieraku, a potem wyciągam i robię zdjęcia:


fot. KN


Po sesji fotograficznej sandacz dostojnie odpływa. 


Komentarze

  1. Piekny Zedzior Krzysiu. Kotwica bezzadzior , ryba odpoczywa przed sesja w podbieraku .
    Tylko brac przyklad z Ciebie .

    Cikawe czy uda Ci sie zaciac wiecej tych ryb na kotwicach bez zadzioru i jaki bedzie final tych holow.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sam jestem ciekaw. Przy boleniach usuwam groty lub nawet zbroje wobler w dwa pojedyncze haki bezzadziorowe zamiast kotwiczek i b. dobrze się to sprawdziło - więcej ryb przeżywa. A i odhaczanie ryb to bajka. Spadów nie ma wcale więcej niż przy kotwiczkach. Spady to kwestia źle dobranej wędki a nie grotów. Zobaczymy jak się to sprawdzi przy sandaczach.

      Usuń
  2. Gratuluję sandacza Krzyśku. Teraz pora na 80+... Zwłaszcza, że ryby wypuszczasz. A i za okonia brawo ! Nieczęsto łowi się takie pasiaki na Królowej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz