Wisła bywa kapryśna i trudna dla spinningisty, nieraz schodzi się z niej o kiju. Zdarzają się jednak nad nią magiczne dni, kiedy Królowa potrafi wspaniale obdarować cierpliwego wędkarza. Taki właśnie dzień przytrafił mi się wczoraj. W ciągu jednej wyprawy złowiłem więcej grubych kleni, niż łowię w ciągu całego roku.
Cel: wiślany Kleń
W tym sezonie wyjątkowo mi nie szło. Nie licząc dwóch pięknych karasi na UL na przedwiośniu, nie miałem ryb którymi mógłbym się pochwalić. Łowiłem ryby nieduże, a te większe które udało skusić się do brania - spadały. Nieco przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy, wybierając się więc nad Wisłę, w niedzielne, upalne, sierpniowe popołudnie, nie liczyłem na wiele. Ot, chciałem pobyć nad wodą, nacieszyć się pięknym sierpniowym wieczorem, zahaczając o noc.
Pogoda była słoneczna, bezwietrzna. Odwiedziłem miejsce w którym byłem ostatni raz może 3 lata temu. Nie pamiętałem dokładnie dojścia na miejscówkę. Wreszcie wśród zarośli odnalazłem zapomnianą ścieżkę prowadząca na łowisko. Po stromym stoku zszedłem nad wodę, przypominając sobie zapomniane miejsca. W oczy rzucił się widok chlapiącej się na płytkiej wodzie drobnicy, i co jakiś czas spławy grubszych ryb, na pograniczu nurtu i spokojnej wody.
Celem był kleń. Uzbrojony w dość szybki lekki kij do 15 gram, żyłkę 0.18mm, pudełeczko pełne kleniowych przynęt i muchowy podbierak przewieszony przez ramię, rozpocząłem łowy.
Przez pierwsze 30 minut nie działo się nic szczególnego. Słońce zrobiło się czerwone i zaczęło powoli znikać za horyzontem. Wreszcie kolejny rzut, woblerek spada na wodę. Dokładnie w tym samym momencie, gdy wabik dotyka lustra wody, zostaje zebrany przez klenia. Plusk, chlupot, zamieszanie, czuję rybę na kiju. Ryba walczy dzielnie, ale sprzęt mam dość mocny, holuję więc zdecydowanie. Szybko ląduję rybkę w podbieraku. Kleń 40+:
Rybka spokojnie odpływa, a ja łowię dalej. Zamieniam mały woblerek na smużaka, przy kolejnym rzucie, zawiesza się mały kleń:
Przez jakiś czas nie dzieje się nic więcej. Obserwuję piękny zachód słońca, zaczyna się ściemniać. Zamieniam smużaka na płytko chodzący wobler. W pewnym momencie następują kolejne brania. Jedno niezacięte. Dwa kolejne przynoszą klenia 35 cm:
Kładę rybę na płytkiej wodzie na kamieniach. Dla klenia to żaden problem; szybko prześlizguje się po kamieniach niczym wąż i ucieka w głębszą wodę. Opłukuję dłonie ze śluzu. Niebo z granatowego robi się czarne jak smoła. Jestem daleko od miast, na niebie pojawia się mnóstwo gwiazd. Co jakiś czas widać te spadające - jak to w sierpniu. Sierpniowe powietrze pachnie ziołami, świerszcze grają piękną muzykę.
Nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia, klimat nad wodą świetny, złowiłem kilka fajnych ryb. To jednak nie koniec, najlepsze ma dopiero nadejść. Na wodzie słychać uderzenia jedno po drugim, pojawił się księżyc w kształcie rogala, w jego świetle widzę ślady na wodzie spławiających się ryb.
Dwa Grube Klenie
Nagle przypominam sobie, że w pudełeczku mam nowy nabytek - płytko chodzący wobler 3 cm. znanego polskiego rękodzielnika, który jeszcze nie widział wody. Wsuwam go na agrafkę, wchodzę na niewielki cypel wrzynający się w wodę, tam gdzie widziałem przed momentem spław sporej ryby.
Przykucam, zarzucam, ściągam bardzo powoli. Plusk, ryba nie trafia. Powtórka, bez brania. Jeszcze raz. Gdy wobler jest w połowie drogi, następuję potężne uderzenie połączone z gejzerem wody i czuję pulsujący ciężar naprawdę dużej ryby. Wędka gnie się, ryba ucieka to w lewo, to w prawo. Jeszcze dwa, trzy odejścia, w świetle księżyca widzę krępą sylwetkę ryby. Udało się, ledwo zmieścił się do niewielkiego podbieraka. Kleń ma 50cm:
fot. KN
Przechodzę z kamienistej plaży na opaskę, posyłam wabik wzdłuż niej, ściągając go powoli z prądem. Potężne uderzenie omal nie wyrywa wędki z ręki. Ryba jest silna, szaleje niesamowicie, do końca nie wiem czy uda mi się ją wyciągnąć, tym bardziej że używam pojedynczych bez zadziorowych haków. Długo nie daje się podebrać. Wreszcie w podbieraku ląduje tłusty kleń, jeszcze większy od poprzedniego:
fot. KN
Niesamowity dzień. Robię zdjęcia, przez chwilę reanimuje rybę w wodzie. Szybko nabiera energii i majestatycznie odpływa:
fot. KN
Klenie przestają żerować. Wchodzę w woderach do Wisły, zakładam mocniej pracujący, 7cm. wobler łamańca. Wobler jest lotny, rzucam daleko przed siebie i ściągam po łuku, prawie nie zwijając, raz po raz czuje że wobler odbija się od kamieni na dnie, wtedy podrywam go do góry. Przy którymś poderwania czuję jakbym złapał zaczep. Pociągam mocniej, kij zaczyna pulsować, jest ryba! Jest silna, podciągam ją bliżej siebie, próbuje odjechać w lewo, nie pozwalam jej na to. Ucieka więc w prawo, pod prąd. Dokręcam lekko hamulec i podciągam ją zdecydowanie do siebie stojąc ciągle w wodzie. Gdy już jest blisko i mam ją zobaczyć, spina się. Ciekawe co to było? Moje doświadczenia przywodzą na myśl sandacza.
Na zegarku 23:30, kiedy to zleciało? Zwijam się, ze świadomością że był to wiślany dzień konia, który na długo zostanie w pamięci.
Podobne artykuły:
No ładnie polowione. Gratulacje
OdpowiedzUsuńfajne
OdpowiedzUsuń