KOLOS

 


Słyszałem nieraz opowieści o kleniach olbrzymach, z wielkimi łbami, które wyglądem przypominają amury. Sporadycznie i lokalnie dochodziły do mnie wieści o złowieniu przez kogoś takiego kolosa. 

Mój dotychczasowy rekord klenia pochodził z Raby, kleń złowiony w biały dzień mierzył 53 centymetry. 4 lata później udało mi się wyrównać ten rekord nocą, na Wiśle.

Klenie większe niż magiczne 53cm, wydawały mi się nieosiągalne, i prawdę mówiąc przestałem wierzyć, że kiedykolwiek pobiję mój rekord.

Aż do 5 października bieżącego roku. A wszystko, jak to w wędkarstwie bywa, było poniekąd dziełem przypadku...


Kolejna brzana na spinning

Ostatniego dnia września, wybrałem się ponownie na brzany, nad znajomą rzekę, tym razem z kompanem. Zaczęliśmy wędkowanie wczesnym rankiem. Tego dnia obaj złowiliśmy po brzanie.

Brzana kolegi skusiła się na niewielką gumkę. Moja, nieco mniejsza, uderzyła w nieduży woblerek sprowadzany powoli, z przerwami, po łuku:


Kolega przyłowił dodatkowo klenia, a ja małego sandaczyka i okonia, który połknął niedużą jaskółkę - kiełbia, podaną na 3 gramowej główce:

fot. KN

Muszę przyznać, że intrygują mnie się coraz bardziej brzany, i sposób w jaki trzeba podchodzić do ich łowienia. 

Czy przerodzi się to w prawdziwą wędkarską miłość do brzan - czas pokaże. Póki co zamierzam kontynuować brzanowe podchody. 

Wydaje mi się, że październik, listopad czy nawet grudzień, mogę być miesiącami sprzyjającymi takim połowom. W wodzie brakuje już wszelkiego robactwa w którym gustują brzany. Zakładam więc, że podobnie jak inne karpiowate - przerzucą się na pożeranie drobnych ryb. Z niecierpliwością czekam na złowienie pierwszej brzany, które przekroczy przynajmniej 50cm.

Wiślane okonie i niespodziewany przyłów


To był dobry dzień, jeden z tych które zostają w pamięci. 

Nad Wisłą pojawiłem się prosto po pracy, a wędkowanie zacząłem kwadrans przed 17:00.  Nastawiłem się na okonie, początki nie były jednak optymistyczne. A to ze względu na porywisty wiatr, który utrudniał obserwacje plecionki i znosił przynęty dosłownie wszędzie, tylko nie tam gdzie chciałem.

 Z czasem wiatr zaczął się jednak uspokajać, a wędkowanie stało się bardziej komfortowe. Wtedy też zaczęły pojawiać się pierwsze brania, część z nich niezacięte, było też kilka spadów, w tym jeden sporego okonia. 

Pierwszy wyciągnięty z wody okoń był niewielki, ot wiślany standard:


kolejny, był już nieco większy:


trzeci natomiast, już całkiem okazały:


chyba nie lubił być fotografowany, bo po chwili wkurzony nastroszył płetwę:


Przynętami były jaskółki przypominające robale, oraz klasyka - perłowe twisterki. 

Po pewnym czasie zmieniłem wabik na białą jaskółkę, autorstwa Pawła Nowaka, czyli Marki Fishchaser. Zarzucam, sprowadzam przynętę do dna i czuję...zaczep. Po chwili targnięcia lekkim kijkiem uświadamiają mi, że to ani zaczep, ani okoń. W ręce ląduje nieduży szczupak:

fot. KN

Rekordowy Kleń


Wiatr zupełnie już ucichł, zrobiło się ciemno. Wieczór jest wyjątkowo ciepły jak na tę porę roku. Idealne warunki do wędkowania! Wracam do auta, i okoniowy kijek zamieniam na wędkę, której ostatnio używam do sandaczy. 

Następnie piechotą udaje się na inną miejscówkę. Woda niestety całkiem zjechała, i już wiem, że w tym miejscu sandaczy dzisiaj nie spotkam. Zapalam papierosa stojąc nad wodą i zastanawiam się, czy nie jechać autem w zupełnie inne miejsce. 

Widzę jednak ożywienie na wodzie - są to spławiające się grube klenie. Im nie przeszkadza płytka woda. 

Cóż, czasem bywa tak, że nastawiamy się na inne ryby, ale okoliczności które zastajemy nad wodą zmuszają do zmiany strategii. 

Grzebie w pudełku i znajduje płytko chodzący, 8 cm wobler. O tej porze roku klenie już nie skubią, nie wybrzydzają. Nie gardzą też większym kąskiem.

Już pierwszy rzut przynosi uderzenie. Podczas holu wiem że mam fajną rybę i jestem pewien klenia. Podbierając rybę w ciemności mam jednak wątpliwości czy nie jest to dorodny jaź - ryba jest pękata i dość, jak na klenia wygrzbiecona. 

Na brzegu zapalam lampkę, i jaź okazuje się jednak kleniem. Jest to taki oto prosiaczek:



Wchodzę z powrotem do wody, wypuszczam rybę i kontynuuje łowienie. Przez jakiś czas następuję pauza operacyjna - na wodzie nie dzieje się kompletnie nic. Trwa to może 20 minut.

Wobler którym łowię jest pływający i płytko chodzący, ale wyjątkowo lotny. Wykonuję tym razem rzut wzdłuż brzegu, a wobler leci jak pocisk i ląduje kilkadziesiąt metrów dalej. 

W momencie gdy ląduję w wodzie następuje potężne uderzenie i czuje rybę na kiju. Obstawiam klenia, zacinam i ku mojemu zaskoczeniu nie jestem w stanie przekręcić korbką kołowrotka. Ryba staje w miejscu jak zamurowana, a po paru sekundach rusza, wyciągając kilka metrów plecionki, po czym...odpina się. 

Jestem wkurzony, dlaczego te największe ryby zawsze spadają? Co to mogło być? Monstrualny kleń? Wielki boleń?

Nieco zniechęcony kontynuuje wędkowanie. Ponawiam rzuty w ten sam sposób, są bliźniaczo podobne a przynęta spada w to samo miejsce w którym miałem uprzednio branie. Nie wierzę jednak że cała sytuacja powtórzy się. 

Któryś z kolei rzut. Przekręcam korbką kołowrotka, wobler nurkuje pod powierzchnie. Kolejne 2-3 obroty i uderzenie. Momentalnie zacinam i znów czuję duży opór, nieco tylko lżejszy niż przy poprzedniej rybie!
Mimo mocniejszego sprzętu holuję rybę długo, wzięła daleko ode mnie i jest duża, próbuje uciekać w nurt, tam gdzie jest głębsza woda. 

Podciągam ją do siebie, jeszcze odjeżdża, jeszcze próbuje walczyć ostatkiem sił. Wreszcie przewala się na bok. W ciemności pod moimi nogami majaczy kształt wielkiego cielska - ogromny kleń!
Podbieram go i wspinam się na brzeg. Jest gruby i ogromny jak na klenia, nie mogę uwierzyć. Cielsko jak u amura, wielki brzuch i duży łeb. Własnie o takim marzyłem! Ryba ma 56cm:




Robię mu prawdziwą sesję zdjęciową niczym gwieździe filmowej, wkładając w międzyczasie kilkakrotnie do wody by złapał oddech. Po czym drżącymi z podekscytowania rękami wypuszczam do wody. 

fot. KN

Na zegarku 21:30. Nie łowię już więcej. Składam wędkę, pakuję sprzęt i szczęśliwy wspinam się po brzegu, kierując kroki na polną ścieżkę, wiodącą w stronę samochodu.

Szczupakowy No-Kill


Notabene w zeszłym miesiącu złowiłem też jednego wiślanego szczupaczka, tyle że nocą:

fot. KN

Przeżył tylko z dwóch powodów: 

  • miałem flurocarbonowy przypon, oraz
  • rozwieracz (regulowany do rozmiaru szczupakowej paszczy), który zawsze noszę w plecaku. 

Mimo że ryba była niewielkich rozmiarów, to 7cm wobler był połknięty bardzo głęboko, a kotwiczki siedziały nie w paszczy, a w gardle. Gdyby szczupak mnie obciął - nie przeżyłby. Gdybym nie miał rozwieracza i lampki czołowej - nie byłbym w stanie go odhaczyć. Tymczasem szczupak w dobrym stanie wrócił do wody i może rosnąc dalej. 

Wkurzają mnie relacje niektórych no killowców, których regularnie na Wiśle obcinają szczupaki. Wierzcie mi, że większość z tych ryb zdycha potem w mękach. 

Nie oczekuję od wędkarzy zawiązywania przyponów na delikatnych zestawach kleniowych czy boleniowych kiedy łowią w dzień, to była by ekstrema. 

Wierzcie jednak, że z powodzeniem łowię na Wiśle sandacze czy nawet duże nocne klenie, mając na końcu zestawu przypony wolframowe lub fluoro-carbonowe. Tym rybom w ogóle to nie przeszkadza! Podobnie jak nie przeszkadza okoniom, łowionym nieważne - w dzień czy w nocy.

 Szczupak to piękna i niesamowicie waleczna ryba. Pozwólmy im żyć i rosnąć, tym bardziej że są w Wiśle prawdziwymi rodzynkami. 

Dodatkowo łowiąc z przyponem, będziecie mieli szansę przeżyć prawdziwą wędkarską przygodę. A na Wiśle trafiają się prawdziwe szczupakowe okazy. I któryś z nich pewnego dnia znajdzie się na waszej wędce.


Przeczytaj podobne:

Komentarze

Prześlij komentarz