Nocne Zmagania

 


Kiedy wyjeżdżając rano do pracy zaczynamy drapać lód z szyby auta, to oznacza, że zaczął się najlepszy czas na sandacza. Po 5 dniach bez wędki, wybrałem się nad Wisłę dwukrotnie. Przymrozek który był o poranku, zwiastował brania.

Wieczór pierwszy

24 października. Nad wodą pojawiłem się dość późno, i wędkowanie rozpocząłem gdy panowały już kompletne ciemności. Pierwsze branie nastąpiło na spokojnej wodzie, gdy leniwy nurt znosił powolnie prowadzony wobler w kierunku kamiennej opaski. I było bardzo dziwne - pojedyncze, lekkie "puknięcie", tak jakby sandacz nie był pewien czy ofiara którą namierzył, jest faktycznie rybką, czy tylko podstępem, imitacją, i chciał jej tylko delikatnie spróbować. 
Nie zacinam tego. Dwa obroty korbką sugerują, że ryba odpuściła, przy trzecim czuje jednak opór! Zacinam ile fabryka dała, przez 2 sekundy czuję na kiju sporą rybę, a następnie...luz. Spadła.

Przez kolejne 15 min nie dzieje się kompletnie nic. Ale jakiś szósty wędkarski zmysł podpowiada, że to jeszcze nie koniec.

 Wykonuję kolejny rzut. Ściągam powoli. Gdy wobler wynurza się do powierzchni jakieś 3 metry ode mnie, następuje mocne uderzenie, które odruchowo zacinam. Ogromny chlupot i po sekundzie ryba spina się. W ciemności widzę dużą odchodzącą falę na wodzie, sugerującą sandacza sporych rozmiarów.

Na usta cisną się słowa. których nie przytoczę. I na tym koniec, żerowanie które trwało około 20 minut, skończyło się. Sandacze odeszły. Taka już natura krakowskiego sandacza, żeruje krótko i nieprzewidywalnie.

Chłód zaczyna robić się coraz wyraźniejszy, rzekę zaczyna otulać październikowa mgła. Zostaję nad wodą jeszcze przez godzinę. Na pocieszenie, zacinam w miarę przyzwoitego klenia. Na tle mojego wielkiego podbieraka wygląda mizernie, choć ma te ponad 40cm:

fot. KN

Wieczór drugi

25 października. Kolejnego wieczora pojawiam się nad rzeką nieco wcześniej, i dla odmiany - w zupełnie innym miejscu. W jednym z pierwszych rzutów czuję "puknięcie", identyczne jak to wczorajsze. Tym razem zacinam od razu. Siedzi! Po szybkim i dość siłowym holu, na który pozwala mocna plecionka, ładuję fajnego już sandacza w podbieraku:

fot. KN

Najlepsza pora zacznie się dopiero za pół godziny, liczę więc na więcej. Niestety, woda w jednej chwili dramatycznie przybiera i ryby znikają. 

Sandacze Tomka

Inni też łowią. I to jak. Tommy, mój kolega i doskonały krakowski spinningista, w ostatnich dniach pochwalił się dwoma okazałymi sandaczami.

Jednego z nich złowił po zmroku:

fot. TM

Kolejnego, na innej wyprawie, jeszcze za dnia:

fot. TM

Liczę że któryś z nas pobije w tym roku swój sandaczowy rekord. Czy to będę ja, czy kolega - to sprawa drugorzędna. 


Przeczytaj podobne artykuły:

Komentarze

  1. Piękne, tajemnicze ryby, gratulacje i powodzenia na ostatniej prostej!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz