Każdy rok sandaczowy jest inny i trudno znaleźć jakiś wzorzec czy prawidłowość. W zeszłym roku w listopadzie i grudniu sandacze brały naprawdę nieźle. Niemal na każdym wypadzie łowiłem 2-3 sztuki. W tym roku żerują bardzo słabo, a brania następują późno w nocy. Siedzenie nad wodą w zimnych porach roku do północy, w oczekiwaniu na branie, uważam za ekstremę. Po kilku ostatnich nieudanych eskapadach sandaczowych, postanowiłem zmienić strategię i spróbować czegoś zupełnie nowego.
Pasiasta zagadka
Uczciwie przyznaję, że nie mam doświadczenia w łowieniu okoni i nigdy nie nastawiałem się na nie celowo. Ot, zdarzało się przyłowić czasem wiślanego okonia podczas kleniowych wypraw, lub przy poszukiwaniu rzecznego sandacza. Nie były to jednak duże sztuki, na dodatek rzeczny okoń nie jest tak urodziwy jak jego krewni z wód stojących - nie jest tak pięknie wybarwiony i wygarbiony.
W związku z tym, ten gatunek nie wzbudzał we mnie do tej pory szczególnych emocji.
W tym roku coś się zmieniło - zamarzył mi się wielki pasiasty garbus ze stojącej wody.
Sprzęt i łowisko
W Okręgu Kraków jest kilka zbiorników, które dają szansę na spotkanie z okazałym okoniem. Wytypowałem jeden z nich. Zamiast próbować innego łowiska za każdym razem, postanowiłem skupić się tylko i wyłącznie na jednym, żeby dobrze je poznać. To w założeniu miało pomóc w złowieniu dorodnej sztuki.
Teraz sprzęt. W pudełkach z przynętami wygrzebałem kilkanaście takich, które teoretycznie miały sprawdzić się na okoniach.
Przypomniałem sobie o starej wędce której obecnie używam bardzo rzadko - Mikado Nihonto Red Cut do 11g, z wklejaną szczytówką, o parabolicznej akcji. Do tego wysłużony kołowrotek Ryobi Ecusima w rozmiarze 2500. Sprzęt niezbyt wyszukany, ale i ja nie jestem wyborowym łowcą okoni. Na początek da radę.
Nie dysponowałem wystarczająco cienką plecionką, zdecydowałem nie kupować nowej, ale użyć żyłki sprawdzonej na kleniach, o średnicy 0.15mm.
Tak uzbrojony udałem się na pierwszą okoniową wyprawę.
Pierwsze śliwki robaczywki
Cztery pierwsze wypady na koniec listopada nie napawały optymizmem. Pierwsza przyniosła jedynie małego okonia, druga i trzecia - żadnego kontaktu z rybą. Na czwartej przyłowiłem małego szczupaka, i w jednym z ostatnich "rzutów rozpaczy", na pocieszenie wyciągnąłem kolorową rybkę, która już wystawała z dłoni. Wzięła z samego dna na jiga widelnice własnej produkcji:
Grudniowy rekord
Kolejna z rzędu, piąta wyprawa, nie wróżyła sukcesu. Początek Grudnia. Zameldowałem się nad wodą wcześnie rano, temperatura 1 na plusie, nieprzyjemny chłodny wiatr. Dzień wcześniej znajomi byli na okoniach i nie mieli wyników, a napotkani przeze mnie nad wodą wędkarze bezradnie rozkładali ręce, potwierdzając moje obawy.
Pomimo ciepłego ubioru i termosu z gorącą kawą, po dwóch pierwszych godzinach byłem już cały przemarznięty, na dodatek bez kontaktu z rybą. Postanowiłem zmienić miejscówkę na inną, już znajomą, nieco osłoniętą od porywistego wiatru. Początki w nowym miejscu niezbyt udane - aż 3 urwane wabiki w kilku pierwszych rzutach.
W kolejnym, po poderwaniu wabika z dna czuję opór. Czyżby znowu zaczep? Nie, po drugiej stronie zestawu czuję życie, to ryba, i do tego silna. Po chwili zmagań kształt niemałej ryby po raz pierwszy zamajaczył pod powierzchnią, jakieś 10 metrów ode mnie, po czym zniknął. Zdobycz jest spora, niestety obstawiam szczupaka. Ryba jest 5 metrów ode mnie i ponownie pokazuje się na moment. Tym razem widzę już wyraźnie czerwień płetw i ... pasy! Piękny garbus! Serce zabiło mocniej, ryba jest już tuż tuż, teraz tylko spokojnie ją podebrać, nie popełnić błędu na ostatniej prostej.
Dorodny, czarny okoń ląduje miękko w podbieraku. Jest dobrze zahaczony, dobrze zassał przynętę. Mierzę, oglądam, cmokam z zachwytu - to mój nowy rekord. Robię kilka zdjęć:
Komentarze
Prześlij komentarz