Cud nad Wisłą

 


Tegoroczny sezon zaczął się dla mnie wyjątkowo dobrze. W marcu pobiłem mój dotychczasowy rekord płoci złowionej na spinning. Kwiecień zaś przyniósł rekordowego karpia. Nie spodziewałem się, że w kwietniu czeka mnie jeszcze jedna spinningowa niespodzianka.


Woblery od Tomasz Janik

  Nie ukrywam, że cenię wyroby naszych rękodzielników i często sięgam po woblery rodzimych twórców. W zeszłym sezonie odkryłem woblery Tomasza Janika i zakupiłem sobie kilka modeli do testów. 

Wiele spośród woblerów Tomka jest dedykowana boleniom. Przyznam, że niektóre są nowatorskie i mają unikatową pracę, której nie znajdziemy nigdzie indziej.  

Woblery Tomka mają oryginalne nazwy jak "Śledź" czy "Leniuch" (mnie szczególnie zaintrygował wobler "Śpik" - stworzony na rapy, ja wykorzystałem go z powodzeniem do łowienia wiślanych kleni. 

Dziś jednak chciałbym zaprezentować najmniejsze woblery Tomka: "Wylęg" (16mm/1.4g) i "Fistaszek" (21mm/2.4g).

W zeszłym roku miałem bodajże 3 sztuki takich woblerków. Dwa z nich niestety poległy na polach chwały. 

Ich nienaganna praca i piękne wykończenie sprawiły, że w obecnym sezonie zamówiłem więcej sztuk, przekonany, że sprawdzą się doskonale na wczesnowiosenne klenie i jazie.



Cudowny jaź z Wisły

  W zeszłym roku jesienią, szukając nowych miejscówek sandaczowych, odkryłem nad Wisłą całkiem nowe miejsce; ciekawe i zróżnicowane, z nieregularną linią brzegową i pasem płytkiej, spokojnej wody. 

Jakoś tak wymyśliłem sobie, że może to być dobre miejsce na jazie, i że wrócę w to miejsce na wiosnę.
 
Kilka dni temu, korzystając z urlopu i pięknej pogody, wybrałem się tam późnym popołudniem, uzbrojony w woblery od Tomka Janika. 

Miejsce rzeczywiście okazało się strzałem w dziesiątkę - już w pierwszym rzucie, w leniwie prowadzony pod prąd miniaturowy woblerek, uderzyło wielkie klenisko. Niestety po dwóch odjazdach ryba przetarła żyłkę o kamienie. Tego dnia złowiłem jeszcze 3 klenie, około 40cm, branie grubej ryby jednak nie powtórzyło się. 

Zaciekawiony nową miejscówką, udałem się tam nazajutrz, wczesnym rankiem. I potwierdziło się, że "kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje". Zobaczyłem żerujące jazie! Ryby co jakiś czas zapalczywie wyjadały coś spomiędzy kamieni, co chwila wystawiając nad wodę to płetwę grzbietową, to ogon.

Pochylony zaszedłem po cichu na miejscówkę i przykucnąłem, przez chwilę obserwując ten niezwykły spektakl.

Kiedy nacieszyłem już oczy, zacząłem posyłać maleńki woblerek do wody. Nie wiem czy był to dziesiąty, czy może piętnasty rzut, kiedy poczułem tępe zatrzymanie.
Delikatny kijek zgiął się w pałąk a ja wiedziałem już, że mam na wędce coś fajnego. 

Tym razem nie popełniłem wczorajszego błędu; nie dałem rybie wejść w kamienie. Postawiłem na siłowy hol trzymając szczytówkę wędki wysoko uniesioną w górę.

Ryba próbowała ucieczek, desperacko bijąc do dna, po chwili jednak wyłożyła się bokiem i już wiedziałem, że mam na wędce grubego jazia. Jednak dopiero podbierając go, zobaczyłem jaki jest duży. 

Na brzegu oglądam mój nowy rekord. Boki jazia mienią się kolorem starego złota, ma duże ciemne płetwy. Jest piękny. Mówi się że jaź jest podobny do klenia, ten jednak kształtem przypomina zdecydowanie bardziej leszcza:



Kotwiczka maleńkiego woblerka od Tomka Janika jest zapięta, jak to bywa u jazi, za samą skórkę:



Miarka pokazuje 52 cm:


Jestem mega szczęśliwy - od kilku lat, pomimo starań, nie trafiłem dużego jazia. 
Ostatniego podobnego złowiłem jakieś 5 czy 6 lat temu w jednym z wiślanych dopływów. Nie mierzyłem go wtedy, ale był nieznacznie mniejszy.

Wielka szkoda, że duże jazie łowi się u nas coraz rzadziej, bo to istny cud natury.



Przeczytaj podobne:



Komentarze

Prześlij komentarz